wtorek, 12 kwietnia 2016

W Blasku Światła - Rozdział 2


W Blasku Światła

Rozdział 2 




Życie jest totalnie nieprzewidywalne. Potrafi być niekończącą się udręką, cukierkową bajką dla dzieci. Życie potrafi zaskakiwać. Cały czas nas popycha, abyśmy upadli, a gdy już leżymy na zimnej i twardej ziemi, wyciąga do nas rękę, by nam pomóc, podnieść.
Potem znów robi to samo i tak bez końca. Jeżeli ktoś ma szczególe szczęście, to jego życie jest niekończącym pasmem porażek. W pewnym momencie wszystko zaczyna się walić i nic nie jest już takie, jak dawniej. Moje zawaliło się w momencie, gdy pokłóciłam się z Clancym. Nie macie pojęcia o czym mówię, co nie? Może więc zacznę od początku…
- Alice, wstawaj śpiochu – usłyszałam głos Rachel. Otworzyłam oczy i delikatnie je przetarłam.
- Która godzina? – spytałam zaspanym głosem.
- Trzecia trzydzieści – odpowiedziała. – Musimy ruszać – dodała po chwili, a ja z trudem podniosłam się na nogi. Wciągnęłam przez głowę czarną bluzę z kapturem. Mój oddech zamieniał się w małe obłoczki pary. Dziś przenocowaliśmy w jakimś starym, opuszczonym domu. Wszystkie szyby były powybijane, a do środka przedostawał się mroźny, zimowy wiatr. Parę okien udało się zasłonić jakimiś skrawkami tektury, ale niewiele to dało. Zawsze lepsze coś takiego, niż nic. Z sufitu skapnęła na mnie kolejna kropla wody. Dom nie posiadał dachu, a wczoraj lało jak z cebra. Podłoga znajdującej się nad nami cała nasiąknęła lodowatą wodą, która co jakiś czas skapywała z sufitu. Nikt nie szukałby schronienia w takim miejscu. Nikt poza nami. Bez samochodu i jakichkolwiek pieniędzy nasza sytuacja stale się pogarszała. Mieliśmy kiedyś auto, ale Alec je rozbił. Nikt nie miał mu tego za złe – kiedy goni Cię kilkunastu łowców nagród masz raczej większe problemy na głowie.
- Gotowa? – spytała Emily.
- Tak, tak – rzuciłam przez ramię. – Dorzucę jeszcze parę rzeczy do plecaka i możemy ruszać – powiedziałam i wrzuciłam do środka koc oraz zapałki, których użyliśmy wczoraj do rozpalenia małego ogniska. – To co, ruszamy? – podeszłam do reszty grupy z uśmiechem na twarzy.
- Znalazła się optymistka – mruknął pod nosem Alec.
- To co mam robić? Siedzieć i płakać nad swoim miernym losem? – odwarknęłam.
- Nie kłóćcie się – przerwała nam Em. – To naprawdę nie ma sensu. Możemy już iść?
- Dobrze – odpowiedziałam. – Może dotrzemy do miasta przed zmrokiem.


***


Mróz to kolejny niemiły prezent od życia. Temperatura sięgała niemal zera, a nasze oddechy zamieniały się w obłoczki pary. Szliśmy bocznymi drogami, łąkami, z dala od ludzi. Dochodziła czwarta i zaczynało się ściemniać, a my dopiero dochodziliśmy do lasu, który szczelnie otaczał nasz cel podróży.
- Idziemy dalej czy stajemy? – spytałam.
- Ile kilometrów nam zostało? – odpowiedział pytaniem na pytanie Alec.
- Ze dwa – stwierdziła niepewnie Lily. Niedaleko mieszali jej dziadkowie, dlatego dość dobrze znała okolicę. – W tym miejscu powinno być tylko parę polanek, niewiele drzew. Las tak naprawdę rozrasta się dopiero parę kilometrów na wschód. 
- W takim razie nie ma sensu stawać – stwierdziłam.
- No to idziemy – skwitowała Em.






Dziś tak strasznie króciutko - bardzo przepraszam! 

Obiecuję się poprawić, więc możecie spodziewać się nowego rozdziału jeszcze w tym tygodniu :) Napiszcie mi, czy podobał się Wam ten rozdział w komentarzach! Pozdrawiam i niech los zawsze Wam sprzyja! /Posy


2 komentarze:

  1. Króciutko ale świetnie! Znalazłam chyba tylko dwa miejsca, gdzie brakuje przecinka. Naucz mnie interpunkcji! Też chce tak świetnie pisać :c

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. grunt to ćwiczyć - jak teraz patrzę na swoje stare prace to najbardziej pozytywna rzecz, jaką mogę o nich powiedzieć, to to, że są "poprawne" :/
      także nie poddawaj się i próbuj! :*
      Pozdrawiam,
      Posy

      Usuń