piątek, 1 stycznia 2016

Zwierciadło Duszy - Rozdział 11


Zwierciadło Duszy 

- Rozdział 11


Otworzyłam oczy. Znajdowałam się w jakimś przestronnym pokoju. Leżałam na niezwykle miękkim łóżku. Naprawdę, było mi w nim bardzo, bardzo wygodnie. Mogłabym tak leżeć w nieskończoność, gdyby nie ogromny ból w... w sumie to wszędzie.
Czułam się, jakbym spadła ze schodów, co tak było prawdą. Spróbowałam delikatnie się podnieść do pozycji siedzącej, tak aby niczego sobie dodatkowo nie uszkodzić. Ani tego cudownego łóżeczka.
- Auć - wyrwało mi się. Otaczały mnie szare ściany, tylko jedna z nich była zwykłym ceglanym murem. Stylowe. Obok zobaczyłam drewnianą komodę i jakieś drzwi za nią, które chwilę później się otworzyły. Przez drzwi wszedł ten tajemniczy i mega przystojny blondyn. Musiałam go wreszcie spytać o imię. To by znacznie ułatwiło sprawę.
- Uważaj! Nie powinnaś wstawać - powiedział i usiadł na łóżku, tuż obok mnie. Podłożył mi dodatkową poduszkę pod plecy, a ja znowu syknęłam z bólu.
- Jak masz na imię? - zapytałam. Czym wcześniej, tym lepiej. Potem bym zapomniała.  
- Chyba naprawdę mocno uderzyłaś się w głowę - powiedział i uśmiechnął się do mnie. Delikatnie ujął moją dłoń. Podobało mi się to uczucie, kiedy wiedziałam, że ktoś jest zawsze przy mnie. Nie chciałam, żeby kiedykolwiek ją puścił.
- Tylko, że ja nie żartuję, naprawdę.
- Spencer, proszę, skończ wreszcie sobie ze mną pogrywać - złość malowała się na jego twarzy. Widziałam, że ma dość, dość tego, że rzekomo udaję. Tylko był jeden, malutki problem - mówiłam prawdę, a on mi nie wierzył. Myślał, że kłamię. Musiałam mu udowodnić, że się myli, ale jak?
- To skąd twoim zdaniem mam Cię znać do jasnej cholery? - powiedziałam głosem, który z każdym wypowiadanym słowem zamieniał się w coraz gorszy pisk. Łzy napłynęły mi do oczu, sekundę potem zaczęły spływać po policzkach. Nie dawałam sobie rady. Zawiodłam. Znowu i to nie tylko siebie. Musicie coś o mnie wiedzieć: zawsze, gdy sobie nie dawałam z czymś rady, nawet z głupim zadaniem z matematyki, zaczynałam płakać. Dokładnie tak jak teraz. - Myślisz, że mi na tobie nie zależy, że sobie przez ten cały czas z tobą pogrywałam? - mój pisk zamieniał się w krzyk, który ginął w tej martwej ciszy, zupełnie jak moje uczucia. Gubiły się, plątały w kłębek, potem ciut rozplątywały, a w końcowym efekcie wszystko i tak było jeszcze bardzie poplątane. - Naprawdę masz mnie za taką wredną sukę? - moje krzyki były tak głośne, że wszyscy sąsiedzi na pewno już je usłyszeli. O ile miał sąsiadów. Mógł ich przecież zabić, poćwiartować i wrzucić do zamrażarki, jak mięso na obiad. - Nie mam najmniejszego pojęcia kim jesteś! Skończ grać wielkiego pana poszkodowanego i wreszcie mi uwierz, do jasnej cholery! Za kogo ty się uważasz? To, że jesteś mega przystojny nie oznacza, że możesz pomiatać innymi ludźmi! Wiesz co jest w tym wszystkim najgorsze? Pomimo tego, że zachowujesz się jak największy dupek na tej planecie, przepraszam, ty nim jesteś, to wciąż, sama nie wiem dlaczego, mi na tobie zależy! - skończyłam, a łzy swobodnie płynęły po moich policzkach. Miałam dość. Dość faktu, iż każdy się ze mną nie liczył, poniżał mnie, traktował jak zabawkę, którą nie byłam. - Też mam uczucia - głos mi się łamał, ale postanowiłam wziąć się w garść. - Czemu miałabym Cię okłamywać? - spytałam. Robiłam się coraz bardziej opanowana, wyrachowana. Wredna. - Podaj mi chociaż jeden sensowny powód! - krzyknęłam ponownie. Przerażenie malowało się na jego twarzy, szok, złość. Mnóstwo emocji, bez stanów pośrednich. Przerażało mnie to. Powoli wstałam. - Dzięki za uratowanie życia i w ogóle, ale może powinieneś znaleźć sobie kogoś, komu ufasz - podeszłam do drzwi i położyłam dłoń na klamce. - Pa pa - otworzyłam drzwi, gdy nagle zobaczyłam go koło siebie. Zamknął drzwi zdecydowanym ruchem, nie odrywając ode mnie nawet na chwilę wzroku.
- Ty naprawdę... - głos mu się załamał, a po policzku spłynęła mu pojedyncza łza. Odruchowo starłam ją palcami. Pomimo tego, że byłam na niego zła nie chciałam, aby cierpiał. Zamiast zabrać rękę, ja trzymałam ją na jego policzku w nieskończoność. Miałam wrażenie, że na całym świecie nie istniało nic poza nami. Liczyliśmy się tylko my, moja dłoń na jego policzku, jego oczy wpatrujące się w moje. - Nie pamiętasz mnie, Spence?
- Nie - odpowiedziałam krótko. Nie dałam rady wykrztusić ani słowa więcej.
- W takim bądź razie myślę, że się nie przedstawiłem jak należy - powiedział z uśmiechem wykwitającym na jego twarzy. - Jestem Evan - podszedł krok bliżej, drastycznie zmniejszając przestrzeń pomiędzy nami i delikatnie dotknął mojego podbródka, a drugą ręką złapał mnie w talii, i przyciągnął do siebie. - Cóż, będę musiał pomóc Ci uzupełnić te znaczne luki w pamięci - powiedział i pocałował mnie. Był w tym świetny. Drugą rękę zabrał z mojego policzka i mnie nią objął. Z każdą sekundą mój puls przyśpieszał, jego ręce błądziły po moich ramionach, biodrach, talii. Co jakiś czas robiliśmy kilkusekundowe przerwy, żeby złapać oddech, a potem znów wracaliśmy do naszego zajęcia. Po chwili mocniej złapał mnie w talii i uniósł, a ja objęłam go nogami w pasie, nawet na chwile nie odrywając swoich ust od moich. - Już coś ci się przypomniało, kotku? - szepnął, gdy dotarliśmy do łóżka.
- Tylko to, że zajebiście całujesz - powiedziałam, a on zaśmiał się, jakbym właśnie skończyła mówić najśmieszniejszy żart na świecie.
- Powiedz mi coś, czego nie wiem - odrzekł drocząc się ze mną i pocałował mnie ponownie. Delikatnie położył mnie na łóżku. Kolejna przerwa na złapanie oddechu okazała się być ostatnią, przynajmniej na dziś.
- Dobranoc złotko - wstał i delikatnie ucałował mnie w czoło. Zaczął iść w kierunku drzwi. Nie chciałam, żeby mnie zostawiał, w szczególności nie po tym, co teraz się wydarzyło. Potrzebowałam więcej odpowiedzi i więcej jego pocałunków. Och, no dobra, nie tylko tego, ale nie wnikajcie w szczegóły.
- Evan? - odwrócił się na dźwięk swojego imienia i spojrzał na mnie z uśmiechem.
- Tak?
- Zostaniesz ze mną na noc? - spytałam niepewnym głosem.
- Dość szybko zapraszasz mnie do łóżka, księżniczko. Nie wiedziałem, że jesteś puszczalską panną - zażartował, a ja zrobiłam się czerwona jak burak.
- Nie miałam na myśli seksu, tylko... - zaczęłam się tłumaczyć i jąkać przy okazji.
- Wiem, co miałaś na myśli, kotku - powiedział i podszedł do łóżka. Zdjął bluzę i rzucił ją na podłogę, po czym ułożył się tuż obok mnie. Położyłam głowę na jego piersi, tak, aby słyszeć bicie jego serca. Ten dźwięk jest taki kojący, zawsze potrafił mnie uspokoić. Evan zaczął gładzić mnie po włosach, a ja zasnęłam z moim księciem na białym koniu u boku.

/Posy


2 komentarze:

  1. Mhah! <3
    Najpiękniejszy rozdział, jaki do tej pory czytałam! <3
    Tyle emocji. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. aaaa, to tylko moja sylwestrowa twórczość ;)
      pamiętam, że napisałam go chyba o 1 :P
      Pozdrawiam i mam nadzieję, że następne będą lepsze!
      Posy

      Usuń