sobota, 12 grudnia 2015

Zwierciadło Duszy - Rozdział 9


Zwierciadło Duszy 

Rozdział 9 


Obudziłam się z wielkim bólem głowy. W sumie to nie wiem, czy mogę powiedzieć, że się obudziłam, bardziej... ocknęłam? Tak, coś w ten deseń.
W każdym bądź razie bolała mnie głowa, jakby ktoś walnął mnie w głowę. W sumie to tak właśnie było. Niewiele poza tym pamiętam. Pewnie za chwilę sobie przypomnę, przynajmniej mam taką nadzieję. Jak na razie pamiętam tylko tego smutnego blondyna o tych prześlicznych piwnych oczach. Cóż, mam teraz ważniejsze sprawy od rozmyślania o nim. Niestety. Dobra Spencer, ogarnij się. Masz zadanie do wykonania. Rozejrzałam się wokół. Obok mnie stało istne morze kartonowych pudeł. Niektóre z nich były drewniane. Ups, przepraszam za nieścisłości. Byłam w jakimś starym magazynie. Chciałam wstać, ale dopiero teraz zauważyłam, że jestem związana. Mądra ja. Sznury obtarły moje nadgarstki do krwi, a ja się nie zorientowałam. To pewnie dlatego, że jestem bardzo spostrzegawcza. Zauważyłam, że sznury są w tym miejscu nieźle naderwane. Myśl Spencer, myśl... Nagle zauważyłam, że z jednego z pudeł wystaje wbity gwóźdź. Ktoś musiał wbić go w zła stronę. Jego głupota okazała się dla mnie zbawieniem. No bo z trudem i wyglądając jak jakiś okaleczony wieloryb doczołgałam się do skrzynki. Zaczęłam delikatnie próbować rozwalić ten sznur do końca. Po jakichś piętnastu minutach udało się. To trochę bolało, bo parę razy dźgnęłam się gwoździem w ręce, nawet chyba ciut więcej. Nie wiem, nie umiem liczyć, a to była naprawdę skomplikowana matematyka! Nagle usłyszałam odgłos otwieranych drzwi. Cholera! Nie zdążyłam rozwiązać nóg. Zanim to do mnie dotarło to spróbowałam wstać i się potknęłam. Nie stając przeturlałam się. Wylądowałam tuż na drzwiami, niezbyt widoczna zza sterty pudeł. Skrzypnęły drzwi, a parę sekund później ktoś wszedł do środka. To pan Smoła - swoją drogą to dałam mu zajebistą ksywkę. Przypomniałam sobie o sznurze na moich nogach. Nerwowo zaczęłam siłować się z supłem, niestety bezskutecznie - tylko trochę się obluzował. Dobra, to będzie bolało. Szybkim pociągnięciem spróbowałam wysunąć jedną nogę z krępujących mnie lin. Usłyszałam trzask łamanych kości i poczułam okropny ból. Łzy napłynęły mi do oczu, ale było warto. Byłam prawie wolna. Ogromny mięśniak chyba właśnie zorientował się, że nie ma mnie w starym miejscu pobytu.
- No chodź laluniu, nie chowaj się - powiedział i zaśmiał się. Może teraz to nie brzmi nawet trochę dziwnie, lecz wtedy... Byłam po prostu sparaliżowana ze strachu. Przez tą nogę nie miałam nawet jak uciec. Powoli zaczął zaglądać za wszystkie pudła, a ja wpadłam w panikę. Wiedziałam, że za chwilę do mnie dojdzie, a sądząc po jego minie nie będzie to zbyt miłe spotkanie. Myśl Spencer, myśl!
Praktycznie w ostatniej chwili wpadł mi do głowy pomysł, któremu dziś prawdopodobnie zawdzięczam życie. Tuż obok mojej dłoni leżał malutki kamyk. Delikatnie wzięłam go do ręki i jak najciszej mogłam przeczołgałam się w stronę pudeł. Nie miałam za wiele czasu. Pan Smoła był już prawie przy mnie, a wściekłość wypisana na jego twarzy... Nigdy wcześniej nie widziałam kogoś tak wściekłego. Szybkim ruchem wycelowałam i rzuciłam kamyk na drugi koniec pokoju. Uderzył w jedno z kartonowych pudeł, przez co mój prześladowca szybkim ruchem, nieomalże skoczył na drugi koniec pomieszczenia. Musiałam działać jak najszybciej. Chyba, że chciałam zginąć, a uwierzcie, nie śpieszyło mi się jeszcze na tamten świat. O ile on w ogóle istnieje. W każdym bądź razie to nie za dobry czas na rozważanie i analizowanie jakichś głupich prawd życiowych czy innych zupełnie niepotrzebnych w życiu frazesów. Gdy tylko Pan Smoła podszedł do pudeł ruszyła ku niemu lawina kartonów, no i tych drewnianych skrzynek. Po dziś dzień zadaję sobie pytanie dlaczego i jak to w ogóle możliwe. Zostawmy to. W każdym bądź razie ja rzuciłam się w stronę drzwi. Zanim zdążył się zorientować zamknęłam drzwi i zasunęłam zasuwkę. Dzięki Bogu, że tam była. Nie wytrzyma za długo, ale dla mnie liczy się każda sekunda. Drzwi magazynu wychodziły na jakiś balkon. W oddali widziałam miejską zabudowę. Na elewacjach budynków odbijały się promienie zachodzącego w oddali słońca. Wyglądało to przepięknie. Mogłabym siedzieć tam wiekami i po prostu wpatrywać się przed siebie. Niestety nie miałam czasu. Usłyszałam walenie w drzwi. Nerwowo zlustrowałam wzrokiem moje otoczenie. Dostrzegłam schody i niemal w tej samej sekundzie zaczęłam po nich zbiegać, nie zważając na wciąż nasilający się w kostce ból. Na samym końcu potknęłam się i upadłam prosto na twarz. Au. To bolało znacznie bardziej niż kostka. Jęknęłam i przewróciłam się na plecy. Chyba mam jeszcze połamane żebra. Nie wiem, czułam się tak, jakby ktoś próbował żywcem przerobić mnie na kotlety. W sumie to nie mam zielonego pojęcia jak czuje się taka osoba i chyba chce pozostać w tym stanie błogiej nieświadomości. Łzy napłynęły mi do oczu i zaczęły ściekać po policzkach, by wraz ze smugami deszczu zmywać krew z mojej twarzy. Nawet już nie mam siły patrzeć, gdzie i co sobie zrobiłam. Mogłabym umrzeć. Chciałam umrzeć. Wtedy wszystko byłoby łatwiejsze. Koniec szyderstw, wyśmiewania mnie za plecami, fałszywych przyjaciół, kłamstw i tej całej obłudy, tego wszelkiego zła na świecie. Mnie by już nie dotyczyło. Nie musiałabym się nim przejmować. Miałabym wreszcie święty spokój. To byłoby takie łatwe. Śmierć nie wymaga wysiłku. Ci, którzy chcą umrzeć to tchórze. Tchórze, którzy się już poddali. Czasami dobrze jest być takim tchórzem.

/Posy



4 komentarze:

  1. Świetne!Tylko strasznie mało przez co czuję się niespełniona xd Na następny raz proszę o więcej :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ok, obiecuję poprawę :P planuję sporo napisać w święta, także się nie martw ;)

      Usuń
  2. Znakomity rozdział :D
    Lecę do kolejnego :D

    OdpowiedzUsuń