piątek, 14 sierpnia 2015

Zwierciadło Duszy - Rozdział pierwszy

Zwierciadło Duszy -

moja własna powieść


Cześć :)
Tym razem wpadam do Was z fragmentem pierwszego rozdziału mojej powieści pt. "Zwierciadło duszy". Ten tom nosi tytuł "Poszukując siebie", ale to na razie tylko wersje robocze. Potem zobaczymy, jak to wyjdzie.
Na razie pierwszy fragment pierwszego rozdziału. W wakacje będę wstawiać kolejne fragmenty dość często, w rok szkolny, o ile znajdę czas to co tydzień, ale na razie nie zaprzątajmy sobie tym głowy.
O czym będzie? Dowiecie się czytając.
Chciałabym podziękować Kalinie, Musi, Ani i Martynie za wsparcie i motywowanie mnie. Jesteście boskie!

Miłej lektury!

P.S. Komentarze mile widziane ;)


 Rozdział 1: Smak wolności

Część pierwsza



Czasami czujesz się jak najbardziej samotna osoba na świecie. Pozostawiona sama sobie, jak ostatni kwiatek z bukietu stojący samotnie w wazonie. Nie dzielisz już go ze swoim kolegami, rodziną, znajomymi, przyjaciółmi, czy nawet wrogami. Jesteś sam jak palec i to uczucie przygniata Cię do ziemi, dusi, a jego siła wciąż rośnie. Próbujesz się podnieść, wydostać, ale czujesz, że to na nic. Wiesz, że nie dasz rady. Pomimo tego wciąż walczysz. Nie zamierzasz się poddać.
Tak właśnie się teraz czuję. Siedzę skulona na oknie w moim pokoju i zza ociekającej strugami deszczu szyby wyglądam na świat. W dłoni kurczowo ściskam zwinięty kawałek papieru, wskazówkę, która pomoże mi odnaleźć lustro. Pomoże odnaleźć rzekomo zmarłych rodziców. To moja ostatnia nadzieja. 
Chwila. No tak, zapomniałam. Przecież wy o niczym nie wiecie. Cofnijmy się o kilka godzin, mniej więcej do dzisiejszego poranka. Tak, to powinno zdecydowanie wystarczyć...
Wszystko zaczęło się... właściwie, to nie wszystko - tak zaczął się dzień, w którym pierwszy urywek prawdy wyszedł na jaw.
Obudziłam się, gdy pierwsze promienie słońca wpadały przez okno. Ta, chciałabym. Tak na serio, to obudziłam się dopiero, kiedy budzik zadzwonił po raz... czwarty? Podeszłam do okna i otworzyłam je najszerzej jak tylko mogłam. Do środka wpadło zimna, orzeźwiające powietrze wraz z promieniami słońca. Rozejrzałam się wokół i uśmiechnęłam na widok Ray'a, naszego sąsiada. Jest mniej więcej po trzydziestce i ma ten dziwy nawyk - codziennie biega. Podziwiam go. Ja mam problem ze zwleczeniem się z kanapy do łóżka. Teraz wybiegł na chodnik i zaczął otwierać drzwi.
- To ty nie na zakończeniu roku?! - krzykną, gdy mnie zobaczył.
- Mam jeszcze chwilę.
- Myślałem, że zawsze się spóźniasz - zażartował.
- Nie tym razem - powiedziałam i spojrzałam na zegarek. - Ale muszę już lecieć, jeśli nie chcę podtrzymywać twojej opinii. Do zobaczenia.
- Do zobaczenia - odpowiedział i wszedł do swojego domu, ale ja wciąż nie mogłam odkleić się od okna. Na zewnątrz było tak pięknie, a na dodatek w powietrzu unosiła się ta dziwna mieszanka zapachu świeżo skoszonej trawy i wolności. Teraz albo nigdy.
Odwróciłam się i szybko wyjęłam jakiś ciuchy z komody. Pięć minut później byłam już na dole w kuchni i parzyłam świeżutką kawę. Gdy postawiłam dzbanek na stole do kuchni weszła babunia.
Musicie wiedzieć, że nigdy nie poznałam swoich rodziców. Podobno zginęli, gdy byłam mała. W tragiczny sposób. To dziadkowie mnie wychowali, ale nie chcieli uchylić mi chociaż rąbka tej tajemnicy. Precyzując to babcia nie była zbyt chętna - zawsze, kiedy dziadek ulegał moim prośbom i zaczynał mówić, ona wpadała do pokoju  rzucając mu to mordercze spojrzenie, które zawsze skutecznie go uciszało. Na jakiś tydzień, a potem powtórka z rozrywki. Kilka miesięcy temu dziadek umarł, więc z całej historii znałam tylko dwa słowa: "a więc", czyli standardowy początek jego każdej opowieści.
Wracając do tematu, babunia siedziała teraz przy stole i popijała gorącą herbatę ziołową ze swojego ulubionego kubka w skrzydlate krowy. Ja podeszłam do lustra w korytarzu i przyjrzałam się raz jeszcze mojemu pośpiesznie wybranemu strojowi. Dobrze, że to nie Altruizm* - wtedy miałabym problem. Biała koronkowa bluzeczka leżała na mnie wręcz idealnie, a krótka czarna spódniczka wydłużała optycznie moje nogi do tego stopnia, iż zdawały się sięgać nieba. Długie rozpuszczone ciemnobrązowe włosy nadawały moim oczom dziwnego wyrazu tajemniczości, a może zawsze takie były? W każdym bądź razie dzięki takiej fryzurze moja twarz wreszcie nie przypominała bezkształtnej masy, jak na co dzień.
- Dobrze wyglądam? - spytałam odwracając się przez ramię.
- Pięknie dziecinko - odpowiedziała babunia. Posłałam jej wdzięczny uśmiech pełen perłowo-białych zębów. Miałam na ich punkcie istną obsesję. Szczotkowałam je co najmniej pięć razy dziennie. Jedni mają obsesję na punkcie aktorów, a inni zębów. Nie roztrząsajmy tego.
Zgarnęłam z wieszaka torbę i ucałowałam babcię na pożegnanie.
- Będę przed pierwszą - powiedziałam.
- Dobrze. Miłej zabawy Spencer.
Wybiegłam z domu i stanęłam na chodniku przed naszą posesją. Wzięłam głęboki oddech. Żegnaj szkoło! Witajcie wybrzeże, wakacje i studia. Co prawda na to ostatnie muszę poczekać do jesieni. Problemy kujona. To będzie przyjemne czekanie - opalanie się nad brzegiem morza, zwiedzanie, imprezy, a do tego cały stos książek do przeczytania. Zapowiada się idealnie.


***


- Czemu tu musi być tak gorąco? - szepnęłam do stojącej obok mnie Melissy. Przyjaźniłyśmy się od podstawówki. Zaczęło się, gdy przypadkowo potknęłam się na plastyce. Kiedy w rękach niosłam całe wiadro brudnej wody i wylałam je na jedną dziewczynę, jej wroga numer jeden. Mes od razu wzięła winę na siebie mówiąc, że mnie popchnęła. Chyba chciała dopiec tej dziewczynie, a ja byłam zbyt zszokowana żeby zaprzeczyć. W ten oto sposób nasza przyjaźń przetrwałą do dziś - ja, kujonowata sztywniara oraz zabawna, szalona i przebojowa Messy.
- Mogliby otworzyć okno - odpowiada teatralnym szeptem wachlując się ręką, jakby stanie tu było zbyt męczące - Albo skończyć - dodaje o wiele za głośno. Stojąca nieopodal chemiczka  ucisza ją gestem. To pani Mackready. Zdrowo walnięta. Przyjechała tu ze Stanów. Jest starą panną i ma szesnaście kotów. Cały czas zajeżdża od niej kocim moczem, do tego wszystkiej jej ubrania pokryte są kocią sierścią. Obrzydliwe. Jak dobrze, że nie będę musiała już na nią patrzeć.
- Wakacje uważam za otwarte - usłyszałam głos dyrektora wyrywający mnie z zamyślenia.
- Nareszcie koniec tego przymulania! - krzyknęli jacyś chłopcy z klasy niżej. Sądząc po minach nauczycieli, którzy przed chwilą wygłaszali jakieś nudne przemówienie ten fakt nie zostanie im zapomniany. Nie tylko oni się cieszyli. Dużo osób również krzyczało w niebogłosy. Wreszcie koniec. Musimy tylko iść do klas i odebrać świadectwa i już... nigdy tu nie wrócimy. Nie będę tęsknić. Messy ujęła mnie pod ramię, a chwilę później po mojej drugiej stronie pojawiły się Sara i Cece. Głośno się śmiejąc i szczerząc jak naćpane idiotki poszłyśmy do klasy i wyszłyśmy z niej z jeszcze szerszymi uśmiechami. Zatrzymałyśmy się dopiero trzy przecznice dalej.
- Ok, jutro wybieramy się na wybrzeże. Ostatnie zakupy? - zaproponowała Sara.
- Ja się pisze - powiedziałam i każda z nas pobiegła w swoją stronę by wrócić do domu i dotrzeć na spotkanie na czas.

/Posy 


2 komentarze:

  1. Udało mi się znaleźć chwilkę! Nareszcie, hurra :D
    Muszę przyznać, że po pierwszym rozdziale mam chęć na ciąg dalszy, który na pewno przeczytam :D
    Intrygujący i obiecujący smak wolności!
    Podoba mi się Twoja twórczość, Posy! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję :) i przepraszam, że dopiero teraz odpisuję, ale nie zauważyłam komentarza
      /Posy

      Usuń