sobota, 22 sierpnia 2015

Zwierciadło Duszy - Rozdział drugi


Zwierciadło Duszy -
moja własna powieść
Rozdział drugi


Przepraszam, że nie dodawałam postów. Po prostu nie miałam weny.
W temacie książki: kolejne fragmenty powinny pojawiać się co piątek. W roku szkolnym może się to jednak nieco zmienić, z powodu braku czasu, ale na razie życzę Wam miłej lektury :)







Pomyślmy... czego mi brakuje? Spojrzałam na zawartość mojej walizki, która póki co walała się po moim łóżku i zajmowała każdą inną wolną przestrzeń wokół niego. Zawsze gdy się pakuję o czymś zapominam, więc zawsze wolę wyrzucić wszystko wcześniej. Może sobie o czymś przypomnę. Lustrowałam dokładnie wzrokiem całe to pobojowisko. Wiem! Zapomniałam o sandałkach, tych z żółtymi paseczkami na koturnach. Pobiegłam szybko do garderoby, wyciągnęłam je i przytuliłam. Moje kochane buciki. Wzięłam jeszcze zielone szorty i dwie pary japonek. Butów nigdy nie za wiele. Co z tego, że zabieram ze sobą już piętnaście par. Z tymi to w sumie osiemnaście, ale co tam. Żyje się tylko raz.


***

- Spencer, tutaj! - usłyszałam głos Sary. Rozejrzałam się w tłumie próbując znaleźć przyjaciółki. Jesteś ślepa i na dodatek spóźniona.
- Tutaj, panno Spóźnialska - krzyknęła Cece i pomachała. Nawet ja nie mogłam ich nie zauważyć.
- Hej - przywitałam się. - Już jestem.
- Jak zwykle po czasie - powiedziała żartobliwie Cece stukając paznokciem w tarczę wielkiego złotego zegarka.
- Jak zwykle milusia - odpowiedziałam i wszystkie wybuchłyśmy śmiechem.
- Lepiej już chodźmy na te zakupy - stwierdziła Messy i cała nasza czwórka ruszyła w stronę Centrum Handlowego.



***


- Te czerwone koturny są prześliczne - powiedziała Melissa. Właśnie wracałyśmy z zakupów do mnie, poprosiłam Messy o pomoc w pakowaniu. Słońce już dawno schowało się za horyzontem, a na niebie zaczęły pojawiać się pierwsze gwiazdy. Z Sarą i Cece rozstałyśmy się pół godziny temu - dziewczyny chciały jeszcze pochodzić po sklepach, ja stwierdziłam, że nie dam już rady - dochodzi dziesiąta, a muszę się jeszcze spakować. Zajmie mi to dobre dwie godziny i to w najlepszym wypadku. Taka już jestem, totalnie nieogarnięta.
Skręciłyśmy w moją ulicę i dotarłyśmy na miejsce. Delikatnie popchnęłam furtkę, ale była zamknięta.
- Chwilka, powinnam mieć gdzieś tu klucz - mruknęłam pod nosem i zaczęłam przeglądać zawartość torby. Pusto. Bezskutecznie sprawdziłam kieszenie. Nie było go. Odczepił się kilka dni temu od breloczka i zawsze leżał gdzieś luzem w mojej torbie. Niestety nie tym razem.
- Złe wieści. Zapomniałam klucza. Będziemy musiały przejść przez płot.
- Co? Żartujesz sobie? Jeśli tak, to w ogóle nie jesteś śmieszna. Jak mam przejść przez płot w takich obcasach? - spytała Mes.
- Zdejmij buty? - zasugerowałam. - Nie zapomnij przerzucić torby - dodałam po chwili, gdy moja wylądowała już po drugiej stronie ogrodzenia. - Patrz i podziwiaj - rzuciłam mojej przyjaciółce żartobliwy uśmieszek i rozpoczęłam wspinaczkę. Wszystko szło w miarę dobrze, dopóki nie spadłam. Na szczęście byłam już po drugiej stronie, a Melissa zaczęła bić mi brawo.
- Fakt, było co podziwiać - powiedziała. Sama przeszła przez płot bez najmniejszego problemu. Jak to możliwe, że to ona była tą, która tak narzekała? Wzięłyśmy nasze rzeczy i doszłyśmy do werandy. Dobrze, że chociaż nie zapomniałam kluczy do domu...


***


 - Masz tę walizkę? - krzyknęła z dołu Melissa. Jak zwykle pojawił się problem. Dzień dobry, poznajcie źródło wszelkich kłopotów we wszechświecie, mnie. Jadę na wakacje i pakując się zapomniałam wyjąć jednej bardzo ważnej rzeczy: walizki. Wstyd się przyznać do bycia takim, spójrzmy prawdzie w oczy: do bycia takim skończonym idiotą. W każdym bądź razie szukałam walizki na strychu. Tej dużej, czarnej w czerwone kwiatki. 
- Może pomogę - zawołała ponownie.
- Chyba się przydasz - przyznałam. Byłam tak dobra w szukaniu jak w pakowaniu, czyli w skrócie, jak już wiecie do kitu. 
- Hmm... - moja przyjaciółka stanęła w drzwiach. - Ja biorę lewo, ty szukasz po prawo. Jest zbyt późno na jakiekolwiek myślenie.
Obydwie zaczęłyśmy przetrzepywać całe pomieszczenie w poszukiwaniu tego jednego, nieszczęsnego przedmiotu. Właśnie przechodziłam koło okna, gdy potknęłam się o jakieś głupie pudło i wpadłam na regał. Potem on wpadł na mnie. W sumie to raczej spadł. Nieważne, to nie zmienia faktu, że przysypały mnie książki i pomimo tego, iż bezgranicznie je kocham miałam ochotę znaleźć się wszędzie, byle nie tutaj. Uwierzcie, to nie było przyjemne uczucie. Wystarczy mi do końca życia.
- Nic ci nie jest?! - krzyknęła Messy i podbiegła do mnie. - Może ja podniosę regał, a ty spróbujesz jakoś z pod niego się wyczołgać czy coś? 
- Dobry pomysł - mruknęłam niemrawo.
- Na trzy? - spytała, a ja pokiwałam głową w odpowiedzi. - Jeden - chyba złamałam parę żeberek, albo chociaż porządnie potłukłam. - Dwa - mogę doliczyć do tego lewą rękę. - Jeden - dziwnym sposobem, na wpół przeciągnęłam, a na wpół przeturlałam się z pod zwalonego mebla.
- Wszystko w porządku? Coś cię boli?
- Jak na razie to głowa od nadmiernej głupoty - powiedziałam znacznie nadużywając sarkazmu. - Tak na serio to trochę w okolicy żeber i lewa ręka, ale to minie. Skończy się tylko na paru siniakach.
- Jesteś pewna? 
- Tak, spokojnie. Gderasz gorzej niż moja babcia - powiedziałam żartobliwie. - Wracajmy do szukania. 
Melissa odeszła na drugą stronę pokoju, lecz pomimo to nie spuszczała mnie z oczu. Ja postanowiłam zsunąć te książki, chociażby na bok, abym znowu się o nie nie potknęła. Tylko jeden niesforny tomik za wszelką cenę nie chciał tam trafić - jakoś nie mogłam go przesunąć. Ach, te moje magiczne zdolności. Wzięłam go do ręki. Nigdy wcześniej go nie widziałam. Gdy go otworzyłam, w powietrze uniósł się malutki obłoczek kurzu. To znaczyło, że nie leżał tu całą wieczność, może piętnaście lat? Przeczytałam napisany malutkimi literkami napis na pierwszej stronie: własność Elizy Lacanson. To pamiętnik mojej mamy.
- Och - wyrwało mi się. Nie wiedziałam, że prowadziła coś takiego. Delikatnie przerzuciłam strony i zaczęłam czytać. Ten wpis opowiadał o mnie, ale przecież babunia mówiła, że rodzice zginęli, gdy byłam bardzo mała, zanim jeszcze skończyłam roczek. Pewnie pochodził z tego okresu. Niestety utraciłam te pewność i za razem zaufanie do babuni gdy spojrzałam na datę: 15 września, 2001 rok. Miałam wtedy już trzy lata. 
- Mam ją! - krzyknęła triumfalnie Messy trzymając walizkę w ręku. - Co tam ciekawego czytasz? 
- Melissa, moi rodzice mnie znali - powiedziałam ze łzami w oczach. To niemożliwe, babcia nigdy mnie nie okłamywała, ale data mówiła sama za siebie. Prawie go zatrzasnęła, lecz zobaczyłam, że coś jest do niego włożone, jakiś kawałek papieru. Wyjęłam go. To zdjęcie. Zobaczyłam na nim malutką mnie, w tej żółtej sukieneczce w słoneczniki i... moich rodziców. Fotografia służyła jako zakładka. Spojrzałam na ostatni wpis. Wypisane mniej więcej po środku imię mego ojca zdawało się do mnie wrzeszczeć. Przerażona spojrzałam na datę. 18 maja, 2015 rok.
- Co się dzieje? - spytała Mes.
- Moi rodzice, oni... oni żyją.

/Posy

2 komentarze:

  1. Mam identyczną sytuację, kiedy przychodzi do pakowania! Chaos i zapominalstwo <3
    Zaskakujący i intrygujący koniec rozdziału! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję :) i co do pakowania: kto tak nie ma? ja zawsze jak już jadę, to przypominam sobie co i gdzie zostawiłam :P
      /Posy

      Usuń